piątek, 4 grudnia 2015

Od Livii C.D. Rastan'a

Jeszcze chwilę wbijałam wzrok w grzbiet oddalającego się powoli basiora, jednak do dalszego poruszania się przekonały mnie krople skapujące z mojego futra. Przyspieszyłam i dogoniłam Rastana w kilku susach, po czym przeszłam w miarowy trucht. Mimo, że czułam chłodny wiatr pod sierścią, dobiegający zewsząd równostajny szum deszczu mnie odprężał. Nawet to, iż byłam mokra nie wydawało się już takie ważne.
-Jest - usłyszałam głos wilka i również zobaczyłam pierwsze budynki na obrzeżach Opuszczonego Miasta. Nie zatrzymywałam się, tylko biegłam dalej po, już znajomym, terenie. Przebiegłam przez mały mostek z rzeźbioną kamienną poręczą. Poczułam pod łapami mokrą kostkę brukową, nadgryzioną przez nieubłagany czas, ale wciąż w dobrym stanie. W miarę, jak zagłębiałam się w miasto, ulice robiły się coraz węższe, a budynki bardziej ściśnięte. Z pochyłych dachów skapywały non stop krople deszczu, wydając głuche odgłosy. Wystawiłam język i połknęłam jedną z nich. Miała miedziany posmak. Rastan przypatrywał mi się z dziwnym wyrazem pyska, więc czym prędzej ruszyłam dalej, podnosząc dumnie ogon. W pewnym momencie labirynt uliczek się skończył, doprowadzając nas na niewielki ryneczek w centrum miasteczka. Odchodziły z niego cztery ulice, jedna przy każdym z boków placu, wciskające się między stare kamienice. Podeszłam do jednej z nich i weszłam po kilku schodkach. Stanęłam przed frontowymi drzwiami budynku, mimo wpływu czasu wyglądającymi solidnie. Cofnęłam się parę kroków, po czym skoczyłam. Drzwi okazały się być jednak mniej solidne, niż wyglądały, dlatego z hukiem wleciałam do środka. Metalowa klamka zostawiła wgłębienie w miejscu, w którym uderzyła w ścianę. Na szczęście nie potłukłam się za bardzo, wylądowałam na lekko nadgniłym dywanie, teraz w dodatku mokrym. Już i tak nie może być z nim gorzej - pomyślałam, patrząc na sfatygowaną wykładzinę i otrzepałam się z deszczu. Omiotłam spojrzeniem wnętrze budynku. Zadowolona z wyników obserwacji, stanęłam w progu, wypatrując Rastana. Przyglądał się kamienicom po przeciwnej stronie placu. Zawołałam go.
-Wie... - zaczęłam, kiedy wszedł do środka, ale w dokończeniu zdania przerwał mi napad niekontrolowanego śmiechu, po spoglądnięciu na wilka. Mokra grzywka basiora opadła i przykleiła się do jego pyska. Woda cienką, aczkolwiek ciągłą strużką leciała na dywan, tworząc ciemną plamę. Widok Rastana wyglądającego jak zmokła kura wart był tego spaceru w deszczu, a nawet przemoknięcia do suchej sierści.
-Nie wyglądasz lepiej - prychnął, jednak głupawka mnie nie opuszczała. No bo.. no.... no..
-Ja zawsze wyglądam lepiej - rzuciłam, starając się już na niego nie patrzeć, żeby znowu nie wybuchnąć śmiechem. Ruszyłam wgłąb domu.


Rastan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz